25 czerwca 2016

ZOMBIE w Lublinie!!!!!!!

Jutro jadę na świetny koncert! Na jaki? CRANBERRIES!!! A... Nie znam...


Trasy koncertowej ciąg dalszy - i właśnie w tym momencie wpadłem na kolejny pomysł etykiet moich postów. Trasy koncertowe - bo o nich mowa będą relacją z koncertów, w których brałem udział i o których warto wspomnieć. I tak jak napisałem w nagłówku, komukolwiek wspomniałem, że jadę na Cranberries, reakcje były podobne - A... No... Fajnie... Autentycznie nikt nie miał pojęcia o kogo chodziło!!! Parafrazując klasyka (Szczęki reż.Steven Spielberg) Krzyknij, Cranberries, ludzie zapytają - co...? Krzykniesz - ZOMBIE  - E - E - E - a dopiero zrobi się wrzawa!!! I faktycznie, kiedy wspominałem szlagiera rytmicznie przy tym nucąc refren, nikt nie miał już wątpliwości, na jaki koncert się wybieram. Same bilety zdobyłem w zasadzie w dniu koncertu, dwa dni wcześniej szperając na olxie udało mi się znaleźć sporo wejściówek do oddania za przysłowiowe grosze (naprawdę!!!). Miejsca najlepsze z możliwych - z wejściem golden gejtem bez kolejki - na głównej płycie tuż pod sceną. I faktycznie, kiedy tylko zespół wszedł na scenę, byli na wyciągnięciu ręki, ale o tym za moment. Supportem zajął się Lao "Wojenka" Che, który wg mnie do końca nie wpisał się w klimaty gwiazdy wieczoru. Nasza rodzima kapela pasuje bardziej na sceny festiwalowe gdzieś pośród naszych podwórkowych zespołów, gdzieś pomiędzy Jarocinem a Woodstockiem na którym to pojawili się aż pięciokrotnie przy tym wygrywając raz główną nagrodę festiwalu - Złotego Bączka. Także moim zdaniem ich występ nie można zaliczyć do najlepszych, ponieważ większość osób zwyczajnie włóczyła się po arenie, a sam zespół nie miał jakiegoś super kontaktu z publicznością.


Cranberries grało jak na gwiazdy wieczoru przystało. Wiele utworów wzbogacono o dodatkowe solówki, Dolores wskakiwała w różne wdzianka, i jak na to zazwyczaj bywa na płatnym koncercie (zazwyczaj bo nie można napisać tego o The Cure i ich występie w Paryżu gdzie zagrali swoje najbardziej offowe kompozycje) - zagrano największe przeboje grupy od czasów jej powstania. Z pierwszego albumu Everybody Else Is Doing It, So Why Can't We? zagrano rzecz jasna "Linger" oraz baśniowy "Dreams" który notabene był ostatnią z czterech piosenek zagranych na bis. I to właśnie nim zakończyło się piątkowa randka z irlandzkimi gigantami rocka. Najwięcej utworów pojawiło się oczywiście z No need to Argue czyli drugiej długogrającej płyty zespołu. "I Can't Be With You", "Empty", przebojowy "Ridiculous Thoughts" z zajebistą - mimo lat na scenie Dolores - końcówką na wokalu, kołysanka "Dreaming My Dreams", mój ulubiony numer zespołu "Ode To Family", czy w końcu nieśmiertelny "Zombie" który był zwieńczeniem koncertu, i po którym to zespół pojawił się jeszcze na (aż!) 4 bisowe piosenki!



Publiczność - jak widać na załączonym powyżej obrazku - ogólnie pisząc dopisała, choć część sektorów w gorszych miejscach wydawała mi się dość pustawa. Zresztą na olxie jeszcze na dwa dni przed koncertem było masę biletów do odsprzedania i szczerze powiedziawszy nie wiem, czym to mogło być spowodowane. Sama organizacja Areny Lublin godna ciepłego słowa. Noc na całe szczęście bezchmurna. Piwo rzecz jasna zimne. A sam koncert? Niezapomniany!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz