Dirty Dancing (1987) |
Dziś, w drodze z pracy do domu gdy "silnik rzęził ostatkiem sił", zastanawiałem się, jak to jest z tą miłością. Dlaczego na początku, kiedy się poznajemy, jest nam razem tak szałowo? Dzień spędzony ze sobą w jakkolwiek sposób jest wspaniały, przejedyny i później jeszcze w nocy rozpala nasze zmysły, cokolwiek by się nie działo. Dlaczego wówczas nawet najdrobniejszy gest urasta do rangi godzinnych opowieści przez telefon, powtarzanych dziesiątki razy wszystkim najbliższym. Wspólne śniadania, obiady i kolacje są niczym królewskie parady na które szykujemy się całymi dniami. Spacer? Jaki spacer. To już przecież niczym rejs wycieczkowcem pierwszej klasy wśród oceanu niekończących się tematów. A seks? O BOŻE!!!
PÓŹNIEJ...
Kiedy wpadnie się w te monotematyczną koleinę samych siebie, większość osób próbuje robić tysiące różnych rzeczy. Można przecież gdzieś jechać, gdzieś pójść, zrobić coś nowego. Coś świeżego. Może nawet coś wyjątkowego - tak zapewne stara się uratować związek większość par. Nie wiem, z jakim skutkiem. Ze statystyki miałem -3. Jednak, czy nam się to podoba czy nie, chodzi o to, że przyzwyczajamy się tak naprawdę do siebie. Do kogoś, z kimś jesteśmy. Nie ważne więc, czy pojedziemy do Honolulu, czy kupimy nowe zabaweczki w sex shopie, czy nawet znów zaczniemy zachowywać się jak siedemnastolatkowie z liceum. Nie ważne, bo będziemy robić te wszystkie nowe rzeczy z poczciwymi, dobrze znanymi sobą... I dzień spędzony wspólnie minie jak zgaśnie słońce. Wszelkie gesty najwyżej wtrącimy komuś zdawkowo, kiedy spyta co u nas słychać pomiedzy "Dobrze" a "A co u ciebie". Spacer to już tylko głuchy tupot obcasów po alejkach. A seks? O Boże...
Może faktycznie miłość nas rozdzieli?
Szałowo było jeszcze przez poznaniem się, te ukradkowe spojrzenia, nieśmiałe uśmiechy, pierwsze cześć i pierwsza rozmowa... :)
OdpowiedzUsuńA co jeśli jest się ze sobą 20 lat? Czy to nadal jest miłość, a może po prostu ludzie są do siebie aż tak przyzwyczajeni? Jednak musi być coś między tym dwojgiem, skoro wytrzymali ze sobą tyle czasu na dobre i na złe w zdrowiu i chorobie. Może nie ma już tej „chemii” i serce nie bije szybciej, gdy się widzą zwłaszcza, że spędzają więcej czasu razem niż osobno… A może po prostu są świetnymi aktorami, których jedyną szkołą aktorską, jaką ukończyli, jest szkoła życia bo przecież trzeba być razem dla dzieci i co by powiedzieli sąsiedzi… może za te 20,30 lat się dowiemy. Oby??? Najlepsze jest to, że patrząc np. na moich rodziców mówię sobie: moje życie będzie w przyszłości dużo bardziej ekscytujące! Będę razem z moim partnerem: podróżować, chodzić na wymyślne kolacje tylko we dwoje, może nawet skoczymy ze spadochronu w wieku 50 lat o ile nie skończy się to potem zawałem ;p Choć pewnie i tak ostatecznie będę wiecznie narzekającą babcią odkładająca swoją skromną emeryturę do skarpetki…
OdpowiedzUsuńPrzecież nadal mogę to zmienić i sama pokierować swoim losem!!! Na razie nie będę się zapisywać na ten skok z 30letnim wyprzedzeniem, ale spróbuję dołożyć wszelkich starań żeby było tak jak chce- CUDOWNIE :D
Nie wiem co takiego mają twoje posty, że zawsze skłaniają mnie do refleksji na milion pytań odnośnie życia, mojego życia?
Może lepiej napisz Ty co u Ciebie, zapewne w Twoim życiu dzieje się znacznie więcej niż u mnie i wszystko jest ciekawsze mart336@onet.pl ewentualnie na fb ;p
Żyrafa ;)
Napisz coś, proszę.
OdpowiedzUsuńP.
"...już jej nie było. Tylko stukot pantofelków trwał jeszcze przez chwilę, jak pełne wdzięku wspomnienie."
OdpowiedzUsuń