30 grudnia 2015

Spoczywaj w pokoju...


Motörhead - zespół LEGENDA. To tyle, bo jak można ich nie znać? Sam zaraziłem się ich muzyką, charakterystycznie chrypkim od litrów przelanego alkoholu i wypalonego dymu tytoniowego głosem Lemmego, jeszcze w gimnazjum, jako nastolatek. "Chłopak" mojej siostry co chwile to gdzieś puszczał, a zaczęło się od "Love to sale", później gdzieś pomiędzy takimi klasykami jak "White Line Fever", "Bomber", "Overkill" czy "Ace of Spades" pojawiły się covery w stylu "Stand by my", "Blue Suede Shoes" bądź "Johny B. good". I tak ich pokochałem. Tak jak świat pokochał Lemmy'ego. Za to, że zawsze był sobą. Że lubił pograć w gry wideo. Że łoił na basie jak nikt inny, że zawsze robił co chciał. Ponoć by być blisko Henrixa, zatrudnił się do jego ekipy technicznej. Świat to kochał. Grał u boku wszystkich gwiazd, a w zasadzie wszyscy chcieli grać u jego boku - Ozzy Ozbourne, Mettalica, Slash, Ramones, Doro. Przez jego nawyki opowiadano nawet o nim kawały: jeśli wybuchnie bomba atomowa, na świecie zostaną tylko karaluch i Lemmy. Jeśli ktoś napisze, że James Hetfield (frontiem Mettaliki) to tatuś heavymetalu, to Lemmy jest jego ojcem - takie stwierdzenie usłyszałem dziś w audycji radiowej poświęconej dorobkowi Motorhead. Miesiąc temu pisałem, że śmierć wcale nie jest romantyczna, a tu, w ciszy i samotności 28 grudnia 2015 roku w wieku 70 lat zmarł frontier Motörheada - LEMMY KILMISTER. Dwa dni przed śmiercią zdiagnozowano u niego złośliwego raka... Co za ironia... Jeśli więc spytasz mnie, o czym teraz myślę? Odpowiem: O LEMMYM, NA BOGA!

Gdy nadejdzie noc
I świat pokryje mrok
A jedynym światłem będzie to księżycowe
Nie, nie będę się bać
Nie, nie będę się bać
Jeśli tylko
Będziesz przy mnie...

SPOCZYWAJ W POKOJU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz