Zawsze miałem przyziemne marzenia. Nigdy nie chciałem czegoś niezwykłego, czegoś nieosiągalnego, czegoś co zdarza się raz na sto. Ktoś powie "przecież po to są marzenia!". W takim razie jestem rozmarzonym racjonalistą. Wymarzyłem sobie pić tequilę nad oceanem, być na koncercie Type O Negative, spać z dwoma kobietami, stworzyć unikatową kolekcję wideokaset, mieć dobrą pracę, zrobić tatuaż, zapisać się na kurs tańca, trenować boks i wiele, wiele innych. Część z moich założeń oczywiście udało mi się osiągnąć. Jednym z nich jest właśnie boks tajski. Moja historia z nim związana jest bajecznie prosta - wyjechałem na studia do Tarnowa, gdzie znajduje się jedna z najlepszych szkółek muay thai w Polsce. Zapisałem się na zajęcia jeszcze na dwa tygodnie przed rozpoczęciem studiów. Trenowałem przez 3 lata z przerwami i czas spędzony na treningach często uważam za najlepszy w moim życiu. Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy i tak oto z końcem studiów, zaliczeniem wszystkich egzaminów i obronieniem pracy licencjackiej skończyła się również moja przygoda z boksem. Rzadko biłem się na ulicy, nie miałem ambicji jechać na zawody choć miałem ku temu predyspozycje, nie byłem najlepszy, ale jak to powiedział mój serdeczny przyjaciel - lepiej jest być najgorszym wśród najlepszych, niż najlepszym wśród najgorszych, nierzadko dostawałem po mordzie, często to ja dawałem w mordę, wziąłem udział w seminarium muay thai pod okiem Pracha Somchana z Tajlandii, czułem, że zrobiłem dla siebie coś dobrego. Nadal chcę wrócić do boksu. Trenując miałem silne ciało i czysty umysł. Może nawet brakuje mi tego uczucia bardziej niż jakiegokolwiek...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz